Image
Aleksandra Terpińska

Inni ludzie, film Aleksandry Terpińskiej na podstawie książki Doroty Masłowskiej walczy o Krakowską Nagrodę Filmową Andrzeja Wajdy w Konkursie Głównym „Wytyczanie Drogi”. Z reżyserką filmu, Aleksandrą Terpińską, rozmawiamy o zmaganiach z tekstem, nadziei i eksperymentach z formą.

Julia Smoleń: Długo zastanawiałam się jak rozpocząć tę rozmowę i przypomniało mi się, jak kiedyś rozmawiałam z Xawerym Żuławskim na temat jego filmu, Mowa Ptaków… Zapytałam, czy jego film jest na Polskę wściekły, a on odpowiedział, że jest na Polskę czuły. Jak jest z Innymi ludźmi? Czy w ogóle Polska jest tutaj istotnym punktem odniesienia?

Aleksandra Terpińska: Na pewno jest ważnym kontekstem. Jest areną, na której dzieje się cała opowieść i ci bohaterowie z pewnością są jakoś utopieni w tej polskiej mentalności, rzeczywistości. Natomiast dla mnie dużo ciekawszym tematem są ludzie i ich problemy, bo one zawsze wydają mi się uniwersalne. Zapewne jest w tym filmie wiele polskich smaczków, ale mimo wszystko myślę, że jest on uniwersalny jeśli chodzi o postawy.

Dopytuję o to dlatego, że podczas festiwalu w Gdyni dostałaś Nagrodę Onetu za „diagnozę życia w Polsce”.

Wiesz, ja myślę, że Dorota też tak pisze… Mocno analizuje polską rzeczywistość, więc na pewno ten film nie jest jej pozbawiony. Myślę sobie o spektaklu Grzegorza Jarzyny i tam na przykład te wątki są dużo bardziej powyciągane. Z kolei u mnie jest większy focus na relacje i opowieść o bohaterach. Myślę, że z tego tekstu można pójść w różne strony, to zależy co cię bardziej ciągnie. Mnie zawsze bardziej ciągnie człowiek. Wydaje mi się, że czasy w których żyjemy to jest jedno, jest to ważne, ale z drugiej strony te czasy zmieniają się bardzo pozornie. Tak naprawdę odtwarzamy ciągle te same historie i to co jest dla mnie ciekawe to to jak ludzie się odnajdują w tych czasach. Większość to są tak naprawdę uniwersalne opowieści. Ale na pewno ten kontekst tam jest i jest bardzo mocny chociażby przez te wszystkie odniesienia do współczesności…

Zahaczę o ten tekst w takim razie... Czytałam jak się zaczęła wasza współpraca z Dorotą Masłowską. Wiem też, że miałaś pewne wątpliwości a propos tego pomysłu, projektu. Zaczęłam zastanawiać się jakie to były wątpliwości. Ten tekst z pewnością był wyzwaniem…

Na pewno ten tekst był wyzwaniem ogromnym, głównie dlatego, że jest on napisany w całości wierszem, właściwie taką rapową nawijką. Nie ma tam didaskaliów co czasami jest ułatwieniem, czasami utrudnieniem, ale na pewno to zostawiało pewną przestrzeń dla mnie jako filmowca. Dodatkowo, ten tekst jest z założenia afabularny, a kino jest takim gatunkiem sztuki, który ciężko znosi afabularność i ciężko znosi takie rwane wątki i dygresyjność, a tam jest tego sporo. Myślę, że w teatrze to dużo łatwiej przechodzi, bo teatr jest na to bardziej odporny.

Czyli ta afabularność była większym wyzwaniem niż sam język?

No oczywiście język i forma też były ogromnym, kolejnym wyzwaniem. Nie było podręcznika jak zrobić taki film, nikt go nigdy nie napisał, więc musieliśmy go napisać sami. Zastanowić się jak wpleść piosenki których jest dużo, jak grać rymowane dialogi. Właściwie na każdym szczeblu to było wyzwanie. Szczególnie dla aktorów. Cały tekst musiał być bardzo precyzyjnie wyuczony. Dodatkowo aktorzy w scenach musieli rapować do bitu, który mieli w słuchawce w uchu, żebyśmy mogli nagrać czysto dźwięk i go potem montować.  Wszystkie piosenki trzeba było skomponować przed filmem i mieć je już gotowe z wejściem na plan. Na planie nagrać je z emocjami, często poprawić je w postprodukcji, i tak dalej. No generalnie dźwięk w tym filmie jest niezwykle ważny i był ogromną częścią naszej pracy.  Dużo było takich niecodziennych rzeczy, nie mówiąc już o tym, że ten film już na etapie scenariusza wymagał dużej wyobraźni montażowej. Czasami jedna piosenka dzieje się na przestrzeni kilku scen, więc tutaj się nagrywa dwa wersy, tam trzy. Także bardzo długo trwały prace pre-produkcyjne i bardzo solidnie się do tego przygotowaliśmy, żeby później wszystko nakręcić dokładnie tak jak będziemy tego potrzebować.

Ja jeszcze pozostanę przy Masłowskiej, bo zastanawiałam się na ile będzie w tym filmie twojego charakteru, twojej myśli…

No i co myślisz?

Hmmm, w twoim filmie wyczuwałam bardzo dużo melancholii, ale także współczucia, empatii w kierunku bohatera. Nie mam na myśli tego, że u Masłowskiej tego nie ma, ale tam wiele rzeczy przysłaniała ironia, dobrze to widać na przykładzie Aneci, która w książce wydawała mi się postacią zabawną, wręcz komiczną. Z kolei u Ciebie Anecia, świetnie zresztą zagrana przez Magdalenę Koleśnik, jest postacią z ogromnym dramatem…

To bardzo ciekawe… Myślę, że ja mam w sobie te melancholię, smutek i jakiś takie wątpienie w ten świat, w to czy on zmierza w dobrym kierunku. To się przejawia w tym co robię. Zdaje sobie z tego sprawę i cały czas obiecuje, że jeszcze kiedyś zrobię komedię, albo jakiś film, który bardziej podnosi na duchu. Natomiast, rzeczywiście ja bardzo chciałam uciekać od tej pokusy takiej komiksowości. Chciałam szukać w tych bohaterach prawdziwych ludzi z krwi i kości. Takich, którym możemy współczuć. A równocześnie nie pozbawiać tego tej ironii i humoru, bo wiesz, ja nie lubię oceniać moich bohaterów i zawsze staram się ich zrozumieć i pozostawić tę ocenę widzowi i też chciałabym, żeby widz miał szansę zrozumieć z czego wynikają ich różne problemy, czy trudne zachowania. Zresztą mając do czynienia z takimi niekryształowymi bohaterami to jedyną drogą, by ich nie odrzucić jest ich prześwietlić i pokazać jakoś ich portret psychologiczny, żeby zrozumieć ich działania. Niekoniecznie ich lubić, ale chociaż ich zrozumieć.

Po seansie tego filmu czułam duży dyskomfort, ponieważ ciężko mi było w nim znaleźć jakąkolwiek nadzieję... Zastanawia mnie, czy ty jako autorka Innych ludzi widzisz dla tych bohaterów i dla tego świata jakąś nadzieję?

Wydaje mi się, że to jest film z gatunku: bohater nie wygrał, ale stał się mądrzejszy i ma jakąś refleksję... I wydaje mi się, że właśnie ta refleksja jest nadzieją. Ja też nie wierzę w takie wielkie przemiany bohaterów. Chociaż to jest przyjemne, lubię czasem obejrzeć sobie jakiś film, który mi pokaże, że wszystko będzie dobrze i że świat jest dobry. Tylko kontaktując się z rzeczywistością wiem, że może być różnie i nie zawsze będzie dobrze…

A co łączy tych bohaterów, z czym oni się zmagają?

Ich łączy pogoń za jakimś nierealistycznym marzeniem i ogromna potrzeba miłości, drugiego człowieka. Bycie zauważonym, docenionym, przytulonym. Myślę, że łączy ich ogromna samotność w tym świecie, a równocześnie trwanie w takim stuporze i niemożności wykonania jakiegoś ruchu, bo każdy ruch, żeby zmienić ten status quo wymagałby od nich poświęcenia, wyjścia poza swój bezpieczny krąg, zrobienia czegoś, wykonania jakiejś pracy, przyznania się, że coś jest z nimi nie tak. Dla nich to jest najwidoczniej za dużo. I to jest też, odnosząc się do twojego poprzedniego pytania, właśnie ta refleksja, z którą chciałabym, żeby widzowie zostali.

Dla mnie zarówno nagrody podczas festiwalu w Gdyni dla Twojego filmu, jak i Złota Palma w Cannes dla Titane Julii Ducournau były bardzo ważnymi werdyktami. To są oczywiście różne filmy, ale to co je łączy to chęć eksperymentu, oddalenie się od realizmu. Zastanawiam się, czy takie kino, wymykające się od realizmu, dalej musi walczyć o swoje miejsce w polskiej kinematografii?

Myślę, że teraz dużo twórców odważnie eksperymentuje i z kinem gatunkowym i z formą. Uważam, że to jest cudowne. Pewnie część z tych eksperymentów będzie nieudana, ale róbmy to! Trochę się mówiło, że wszystkie historie zostały opowiedziane i teraz zostaje nam tylko forma. To widać i w światowych trendach i w Polsce. Jest dużo romansu arthousu z gatunkiem albo prób formalnego opowiedzenia historii. To jest ciekawy rozwój języka filmowego. Jasne, że dla kogoś to może być zbyt eksperymentalne, ale film nie musi być zawsze dla wszystkich, ważne żeby znalazł sobie jakąś swoją widownie. Dzięki temu kino się rozwija, wszyscy się uczymy, to jest taki jakby nasz wspólny język, który wszyscy rozwijamy i to jest bardzo inspirujące w tej pracy. Żyjemy w trudnym momencie, w którym kino może zaraz umrzeć, bo ludzie przestali chodzić do kina, przenieśli się na platformy, a tam może być dużo trudniej z takim rozwojem formy. Także, wydaje mi się, że lepszy jest jednak świat, w którym mamy możliwość wyboru spośród różnych form, niż świat, w którym wszystko jest takie same. Ja cenię sobie różnorodność.

Czyli ciebie nie ciągnie do realizmu?

Hmmm, ja bym powiedziała, że mnie ciągnie. Myślę, że każda historia ma swój język. Trzeba się w nią wsłuchać i ona ci powie jaki to jest język. Myślę, że totalnie nie miałabym problemu, żeby zrobić małe realistyczne kino, bo też takie kino lubię. W przypadku Innych ludzi to akurat nie była ta historia. I też uważam, że nie trzeba szukać formy na sile, że jeżeli to czemuś służy to pewnie, ale wszystko zależy tak naprawdę od naszej wrażliwości i tego jaki film chcemy zrobić. Ja też cenię sobie prostotę, nieprzekombinowanie i historie, które dzieją się na emocjach. Uważam, że one są wieczne.

Z racji tego, że podczas festiwalu rozmawiam głównie z debiutantami, chciałam również zapytać o twoją drogę. Wiem, że studiowałaś psychologię, dopiero później poszłaś na reżyserię. Co ciebie tam pokierowało?

 

 

 

Na reżyserię? Myślę, że zawsze chciałam to robić, chociaż nie zawsze może umiałam to nazwać. Długo byłam w takim momencie, że interesowało mnie bardzo dużo rzeczy i chciałam robić wszystko. I reżyseria jest trochę odpowiedzią na ten natłok zainteresowań, bo robiąc film musisz koordynować bardzo wiele spraw w różnych pionach twórczych. Musisz porozmawiać z kostiumografem, scenografem, operatorem, muzykiem i tak dalej… Na tych różnych polach te wszystkie wrażliwości jakoś zjednoczyć, żeby one tworzyły ten jeden film. Gdzieś tam za tym wszystkim stoi jakaś potrzeba komunikacji z człowiekiem. Nie robię filmów dla siebie, tylko po to, żeby rozmawiać z publicznością. Tym co robię chciałabym nawiązywać jakiś dialog i cały czas pytać, gadać, poruszać tych widzów, do których mówię przez filmy. To jest dla mnie ważne. To jest dla mnie jakaś forma kontaktowania się z człowiekiem i poruszania emocji.

Trochę odpowiedziałaś na moje kolejne pytanie. Bo chciałam zapytać z jaką motywacją i w jakim celu robisz filmy…

Chyba właśnie po to, żeby pogadać z drugim człowiekiem. Może też, żeby przerobić swoje sprawy, swoje lęki, a równocześnie zapytać innych – ej, wy też tak macie, czy tylko ja to widzę? Jest za tym jakaś spora chęć dotarcia do widza i nawiązania dialogu, a jednocześnie jest to bardzo ciekawa i satysfakcjonująca praca z ludźmi, co też jest dla mnie istotne. Myślę, że trudno by mi było wykonywać taki zawód twórczy, który się zamyka sam w sobie. Dla mnie to jest karmiące, że mogę pracować z innymi twórcami, że to jest nieustanne pociąganie się dalej inspirowanie się.

Domykając już naszą rozmowę. Czy teraz pracujesz nad czymś konkretnym?

Piszę z Dorotą Masłowską serial i mam nadzieję, że ktoś go będzie chciał kupić i uda nam się go zrealizować. Jesteśmy na etapie wstępnego dewelopmentu scenariuszowego. Jest to historia o umierającym Morzu Bałtyckim. Tylko pokazana z dużo ilością wiesz, humoru, przez pryzmat wakacji nad polskim wybrzeżem, w całej swojej krasie.

Czyli dzieje się w kurorcie?

Tak, dzieje się w kurorcie. Nie mogę jeszcze za dużo zdradzać, ale jesteśmy bardzo podekscytowane tą pracą.

 

Rozmawiała Julia Smoleń

fot. Mateusz Nasternak