Image
Punkt Wrzenia

Jeżeli wydaje się Wam, że dzięki telewizyjnym reality show wiecie już wszystko o kuchni od kuchni, to tylko się Wam tak wydaje. Jednoujęciowa historia z „Punktu wrzenia”, która podąża wraz za bohaterami korytarzami pewnej restauracji pokazuje zarówno rewolucję, życie szefa kuchni, jak i moment oddania fartucha.

Andy prowadzi wykwintną restaurację, w której królują kraby, małże i jagnięcina. Restauracja jest powszechnie lubiana i oblegana nie tylko przed samymi świętami, kiedy to odwiedzamy ją w Black Friday. Szef kuchni przestaje sobie radzić z księgowością i panowaniem nad pracownikami, dlatego też popija i bierze narkotyki, ale to także nic nie daje. Restauracja traci dwie gwiazdki i spada z poziomu 5 do 3. Managerka, która mocno wierzy w siłę Instagrama, wrzuca na profil całą masę zdjęć, influencerom oferuje darmowe dania spoza karty i przyjmuje więcej rezerwacji niż to możliwe, przez co zapomina o wpisywaniu alergii klientów do systemu. A na dodatek do restauracji przychodzi były szef Andy’ego – znany szef kuchni w towarzystwie uznanej krytyczki kulinarnej. „Po przyjacielsku” komentuje wszystko to, co mu się w restauracji nie podoba. Narzeka na brak przypraw, zaledwie poprawność dań, czy papierowe karty. I prawdopodobnie nie obchodziłoby to aż tak Andy’ego gdyby nie fakt, że tamten pożyczył mu pieniądze a on nie ma ich z czego oddać.

Temperatura w kuchni sięga 100 stopni Celsjusza. Od spokojnego bulgotania przechodzi do punktu wrzenia. Klienci są coraz bardziej roszczeniowi – nie odpowiada im sposób nalewania wina i jagnięcina (pamiętajcie: ona powinna być różowa!). Na domiar złego w kuchni są braki produktów i załogi oraz wielki bałagan w systemie. Czy dojdzie do zaplanowanych przez jednego z gości oświadczyn? Czy starczy ostryg? I czy załoga się nie znienawidzi nawzajem do końca?

Philip Barantini pokazał nam naprawdę piekielnie dobrą kuchnię z doskonałym wyborem dań i aktorów. Gdy podążamy wraz z kamerą wśród korytarzy, trzeba mieć oczy i uszy szeroko otwarte, bo gdyby nie master shot zatrzymywalibyśmy wzrok na każdym jednym stoliku. Im bliżej wydania zamówienia, tym każdy wątek staje się coraz ciekawszy i smaczniejszy. Zamknięci w restauracji na czas tego jednego, przedświątecznego wieczoru, jesteśmy świadkami powolnego upadku. Już od początku wiemy, że to nie ma szansy się udać. Nie da się zrealizować więcej rezerwacji niż mamy miejsc, nie da się zaserwować dań, gdy brakuje produktów. Nie da się budować morale pracowników, gdy sam szef nie ma wiary w to, co robi.

Za każdą restauracją stoją żywi ludzie. Stwierdzenie „klient płaci, klient wymaga” już tak weszło nam w krew, że wykorzystujemy je w absolutnie każdej sytuacji. Może więc, następnym razem, gdy zupa będzie ciut za słona a jagnięcina niedopieczona, przypomnijmy sobie ten wieczór Andy’ego i jego zespołu. Zadziała to z pewnością lepiej niż digestif.

 

Kinga Majchrzak