Image
Karolina Bruchnicka

Za „Córkę Trenera”, w której zagrała będąc jeszcze w szkole aktorskiej, otrzymała nagrodę Mastercard Rising Star. Obecnie ma na swoim koncie takie filmy jak: „Monument” (reż. Jagoda Szelc), „Wszystkie nasze strachy” (reż. Łukasz Ronduda, Łukasz Gutt), czy „Moje wspaniałe życie” (reż. Łukasz Grzegorzek). Z Karoliną Bruchnicką o kinie hiszpańskojęzycznym, planach na przyszłość oraz… mówieniu wspak.

 

Kinga Majchrzak: Przed naszą rozmową zauważyłam, że bardzo pewnie czułaś się na ściance wśród fleszy aparatów, a także podczas spotkania z widzami. To zawsze przychodziło Ci tak naturalnie? Czy to kwestia wypracowania?

Karolina Bruchnicka: A czym tu się stresować? To bardzo miłe, że są osoby, które doceniają twoją pracę, albo chcą o tym rozmawiać tak jak Olivier [Janiak, przyp. red.]. Ja to bardzo lubię. Od dziecka chciałam wykonywać ten zawód. To nie jest tak, że ktoś mnie do tego zmusza, czy każe mi to robić.

3 lata temu zostałaś Mastercard Rising Star. Teraz przyjeżdżasz jako świadoma, pełnoprawna gwiazda. Czy coś się zmieniło w Twoim podejściu do aktorstwa i do grania od tego czasu?

Dzisiaj się śmiałam, że od tego czasu jestem zapraszana na festiwal, także było warto (śmiech). Jeżeli chodzi o moje podejście do aktorstwa to broń Boże. Od zawsze wiem do czego dążę, wiem co chcę robić i po prostu daję z siebie wszystko. Ale też z każdym kolejnym projektem czy spotkaniem rozwijam się. Wiem w czym chciałabym grać.

To w czym byś chciała grać?

Najbardziej kocham dramaty psychologiczne i mogłabym robić to do końca życia, ale przede wszystkim na ekranie interesują mnie ludzie. Jeżeli rola byłaby z jakiegoś gatunku, który nie do końca mnie interesuje lub może o którym mało wiem, ale byłaby to na przykład postać silnej kobiety albo postać antypatyczna czy czarnego charakteru, to w bym to brała w ciemno, bo jest tam co grać. I chyba to mnie najbardziej interesuje z warsztatowego i zawodowego punktu widzenia. Czułabym się źle w roli dziewczyny, która jest tylko dodatkiem do faceta - ładnie wygląda i właściwie nie ma nic do powiedzenia. Nawet gdyby to była główna rola, to nie szłabym w to.

Grasz po polsku, teraz także po angielsku w „Delegation”, ale uczysz się hiszpańskiego. Czy kino hiszpańskojęzyczne to jest to, co chciałabyś robić?

Tak, z wielką chęcią spróbowałabym swoich sił w kinie hiszpańskim, ponieważ kocham ten język, to kino, ale też atmosferę tam. I nie mówię tu tylko o Hiszpanii, ale też o Ameryce Południowej. Byłam ostatnio w Maladze, w szkole językowej i był tam akurat festiwal kina hiszpańskojęzycznego. To były świetne filmy, chodziłam tam jak w chmurach. Potem, gdy byłam Cannes to poczułam, że filmy podobały mi się dużo mniej niż te w Maladze.

Aktorki, które grają po hiszpańsku są chyba z reguły takimi silnymi osobowościami.

Tak, język hiszpański daje takiego powera, jest bardzo mięsisty. Przykładem takiej aktorki jest chociażby wszystkim znana Penélope Cruz.

I właśnie taką ścieżką kariery jak ona chcesz pójść?

Myślę, że to jest dobra inspiracja, ponieważ Penélope gra zarówno w kinie autorskim, skromnym, jak i w dużych, komercyjnych produkcjach. I w tym, i w tym wypada świetnie. Jest przez to różnorodna przez co nie kojarzy się tylko z jednym gatunkiem, czy z jedną szufladką aktorską, a tego chciałabym uniknąć.

Tak, Ty zdecydowanie próbujesz różnych rzeczy. Tenisistka, teraz właścicielka zakładu pogrzebowego, taksówkarka…

Nauczycielka języka polskiego nawet dwa razy, policjantka… Ja właśnie to kocham w tym zawodzie, że można przeżyć kilka żyć równocześnie, wykonywać kilka zawodów, uczyć się nowych rzeczy. Na przykład nie pogardziłabym rolą tancerki albo baletnicy, żebym mogła uczyć się intensywnie tańca. Byłoby to duże wyzwanie i wysiłek, a taką pracę cenię sobie najbardziej. Tak jak uczyłam się tenisa.

Teraz, jak tak o tym wszystkim mówisz, to jednak masz precyzyjny plan i pomysł na siebie. 3 lata temu w wywiadzie dla redakcji zapytana o to, gdzie widzisz siebie za 10 lat, odpowiedziałaś, że wolałabyś tego nie planować. To się chyba trochę zmieniło prawda?

Super, że mi to przypomniałaś. Tak, to może znak, że troszeczkę dorosłam.

Czyli ta perspektywa nie za 10, ale w tej chwili za 7 lat jest już trochę bliższa?

Tak, ale uważam, że w tym zawodzie bardzo ciężko coś przewidzieć. Z drugiej strony przede wszystkim trzeba mieć pomysł na siebie i wiedzieć co robić w momentach tak zwanego zastoju. Bo tu jest trochę tak, że albo dzieje się bardzo dużo i wszystko naraz, albo masz po prostu przerwę. I nie wolno się tą przerwą po prostu zniechęcać, tylko w tym czasie chodzić na kursy różnych języków, uprawiać sport i doskonalić umiejętności, które mogą się przydać. Żeby się nie zasiedzieć w domu i nie stracić tej werwy.

Coś, czego nikt o Tobie nie wie, a zawsze chciałaś się podzielić tą pasją?

To nie jest tak, że nikt tego o mnie nie wie, tylko takie węższe grono, ale umiem mówić wspak. Moi znajomi o tym wiedzą i czasami jak na jakieś imprezie jest już nudno i atmosfera przygasa, to ktoś mówi: „ej a wiesz, że Karolina umie mówić wspak?”. I wtedy wszyscy proszą żebym coś powiedziała. To ciekawostka, którą bardzo lubię, bo byłam przekonana, że wszyscy to potrafią. Bo jak czytamy do przodu, to przecież też potrafimy do tyłu. I wtedy babcia mnie oświeciła i powiedziała, że w „Rozmowach w toku” była jakaś dziewczyna, która mówiła wspak, a ja byłam przekonana, że to nic nadzwyczajnego. Mowa wspak jest wspaniała, a niektóre słowa bardzo ładnie brzmią.

A Twoje ulubione słowo wspak?

Na przykład Aneta to Atena. Bardzo też lubię swoje imię wspak, bo Karolina to Anilorak. Umiem też mówić wspak w innych językach, bo to działa na takiej samej zasadzie. Mam taki swój język.

 

Rozmawiała Kinga Majchrzak

fot. Adrian Pallasch