„Monument” to film, o którym na festiwalu w Gdyni rozmawiali, i to przez długie godziny, wszyscy. Z autorką filmu oraz zdobywczynią Nagrody Specjalnej 43. edycji FPFF, Jagodą Szelc, rozmawiam o wolności, kinie kobiet oraz duchowości.
Julia Smoleń: Wczoraj usłyszałam: „Jagoda Szelc jest zbyt pretensjonalna.” Jesteś?
Jagoda Szelc: No pewnie dla niektórych jestem. Porównując do kogo? Trochę nie wiem jak się do tego odnieść, bo trzeba by zdefiniować „pretensjonalna”.
Na spotkaniu autorskim sama się pretensjonalną nazwałaś. Co to znaczy dla ciebie w takim razie.
Kiedyś jeden twórca powiedział i ja się z nim zgadzam, że lepiej „stać w pretensjach do czegoś niż do niczego”. Zawsze kiedy wystawiasz nogę poza ogólnie przyjętą zasadę to ryzykujesz tym, że zostaniesz nazwany pretensjonalnym. Wszyscy twórcy mają właśnie taki jeden wybitny lęk. Strasznie się boją, że będą pretensjonalni w związku z czym czasem nie wychodzą ze strefy komfortu. Wiesz, ja też skończyłam Akademię Sztuk Pięknych, więc to też jest coś innego… Ja tak do końca nie wierzę w film, nie do końca wierzę, że on istnieje. Może dlatego jest mi łatwiej wyjść z tej strefy komfortu. A czy istnieje jakikolwiek twórca, który zadowalałby wszystkich? Myślę, że nie, a jeśli tak by się działo to byłoby bardzo podejrzane. Grzegorzek mi mówił, że jeśli pięć osób nie wyjdzie z kina podczas trwania twojego filmu to coś zrobiłeś nie tak. I ja się z tym absolutnie zgadzam. Nie jest to jednocześnie pogoń za oryginalnością.
Podczas Q&A po jednym z pokazów „Monumentu” powiedziałaś, że nie interesuje cię mainstream. Kino lubi trochę szufladkować, więc jeśli już chciałoby się ciebie do jakiejś szufladki włożyć to pewnie do kina arthousowego. Identyfikujesz się z nim?
Ja się staram całą moją siłę życiową włożyć w to, żeby się z niczym nie identyfikować.
Dlaczego?
Dlatego, że jest to straszna pułapka na poziomie demoralizacji ducha.
Twój drugim film, „Monument” jest dyplomem aktorów z łódzkiej filmówki. Jaka jest różnica pomiędzy tworzeniem zwykłego filmu, a właśnie takim dyplomem?
Każdy film różni się od każdego filmu. Każdy zespół różni się od każdego zespołu. Powiedziałabym, że z Monumentem było przede wszystkim kilka ram. A ramy są bardzo dobre, bo pozwalają gdzieś trzymać dupę przy ziemi. Ten konkretny film zrobiony był w nanobudżecie, w bardzo krótkim czasie oraz z założeniem, że bardzo chciałam, żeby wszyscy aktorzy z roku w nim zagrali. To były trzy bardzo dobre ramy. To był szkielet, a wszystko inne było już dowolne. A dla mnie było bardzo ważne, po wszystkich głosach związanych z „Wieżą. Jasny dzień”, żeby udowodnić, że tak zwana zrozumiana końcówka nic nie robi. W „Wieży…” tak nie było. Chciałam jednocześnie podkreślić, że nie ma żadnego znaczenia czy film się rozumie, czy nie. Panuje psychopatyczne założenie, że wszystkie filmy trzeba rozumieć. A moje filmy nie są po to, żeby je rozumieć. Jakaś część filmów jest po to, żeby je rozumieć, jakaś, żeby je przeżywać, jakaś jest po to, żeby je dekonstruować i obnażać. Pokazywać, że są one tylko urządzeniem.
Twoje są po co?
Dokładnie po to. Ja w ogóle nie jestem napięta, żeby ktoś kiedyś powiedział, że wszedł w ten świat, że on może istnieje. Mnie najbardziej interesuje, kiedy widać, że to jest film. Czymkolwiek zresztą to jest, bo tak naprawdę i tak tego nie ma.
Czy „Monument” można traktować trochę jak dziady?
Tak, myśmy tak na niego mówili. To są dziady, to jest czyściec. Ale zostawiam to bardzo otwarte.
Poza zaświatami ukazanymi w Monumenie intuicja podpowiada mi coś jeszcze. Poprzez ten film doprowadziłaś aktorów do finalizacji ich studiów, sama nazywasz go ceremonią, a zadaniowość bohaterów Monumentu, albo chociaż fakt, że są zamknięci w pomieszczeniu bez wyjścia przypomina mi nieco klimat szkół aktorskich. Komentujesz te szkoły poprzez „Monument”?
Generalnie komentuję w ten sposób to co dzieje się w momencie, w którym pojawia się władza. Niby myślimy, że władzę ma menadżerka, ale to nie jest takie jednoznaczne. Na poziomie semantyki, nie powinno się używać słowa ofiara. Powinno się używać określenia osoba doznająca przemocy, dlatego, żeby nie utożsamiać tej osoby z pozycją przegranego. Stosunek władzy mamy w momencie kiedy zaczynamy poddawać się tej władzy. Z kolei, z teorii traumy, osoba, która doznała traumy ma tendencję do tego, żeby odtwarzać, odgrywać traumę, tak długo, aż się od nie uwolni. W tym sensie jest to odpowiedź na jakikolwiek stosunek władzy we wszelkich sytuacjach.
Chcesz poznawać sekrety ludzkiej duszy?
W ogóle mnie to nie interesuje. Ja w pewnym sensie bardzo lubię powierzchowność. Wszyscy tacy jesteśmy. Najbardziej podoba mi się jak jesteśmy powierzchowni i raz na jakiś czas coś się wyemituje spoza rejestru. Ale w szkole filmowej dostałam takie pytanie od Sławka Kryńskiego… Zapytał: „Na czym się pani w ogóle zna?”. Odpowiedziałam, że na duszy ludzkiej. Wtedy stwierdziłam, że odpowiedziałam debilnie, dzisiaj uważam, że to była najlepsza odpowiedź. Oczywiście bardzo dużo ludzi uznałoby, że to jest takie pretensjonalne, przecież lepiej się znać na czymś lepszym…
Film nosi tytuł „Monument”, jednak jego bohaterowie czyszczą postument – czyli podstawę. Dlaczego tak?
Dlatego, że oni się stają monumentem. Wchodzą na ten postument. To jest ciekawe, że w tym filmie realnie, fizycznie nie ma żadnego monumentu. To życie jest monumentem. My traktujemy życie tak monumentalnie. A prawda jest taka, że kiedy są obalane jakieś rządy to rzeczy, które stoją na tych monumentach znikają i zostaje postument. To jest taka platforma. Wydaje mi się, że my się pojawiamy w tym życiu w jakimś fakultecie, a później znikamy.
Na spotkaniu autorskim wspomniałaś o konieczności rozdzielania instytucji religijnej od duchowości. W filmie jedna z bohaterek mówi o religii, że akceptuje wszystkie religie, że każdy ma swoją własną. Czy to jest poniekąd twoja reakcja na dość, jak myślę, naciągane oskarżenia o twoją domniemaną „antypolskość” czy „antykatolickość”?
Bohaterka mówi za mnie. I tak, to była moja odpowiedź. Prawda jest dokładnie taka jaka płynie z jej ust. Ja jestem za wszystkimi religiami. Każdy powinien mieć swoją religię. Dodatkowo, każdy powinien żyć w poszanowaniu cudzej religii. Religie są mądre i dużo mądrości z nich przychodzi. Jest niemożliwe amputowanie tej strefy życia w ogóle. Jest to niebezpieczne i prowadzi do bardzo niebezpiecznych sytuacji. Natomiast mam problem z instytucjami, które uważają, że są jedynymi. To jest taka choroba korporacji i instytucji generalnie. Podobno przed każdą wojną najczęściej wypowiadane jest słowo „święte”… A wynika to z tego, że ludzie mają tendencje, żeby chcieć przekonać innych do swoich opinii. To jest totalnie niemożliwe do ocenienia przecież.
Z twoich ust padły również słowa – instytucje się kompromitują. Duchowość też może się skompromitować?
Nigdy. To jest doświadczenie własne i póki jest doświadczeniem własnym jest prawdziwe. A religijność jest zapożyczeniem cudzych doświadczeń duchowych. Ludzie uważają, że życie jest stawaniem się kimś, a prawda jest taka, że, przynajmniej dla mnie, życie jest dochodzeniem do tego kim się jest.
Grasz na nosie krytykom i odbiorcom kina. Myślisz, że znasz się na filmach – obejrzyj coś Jagody Szelc. Robisz to specjalnie, z przekory?
Bardzo mało myślę o innych ludziach. Właściwie powiedziałabym, że w ogóle nie myślę. Nie myślę też o widzu, a już na pewno nie o widowni. Jak to mówię to często jestem źle zrozumiana. Uważam, że jest niemożliwe, żebym ja robiła filmy dla widzów. Nikt nie robi filmów dla widzów moim zdaniem, ponieważ nikt nie zna drugiej osoby i nie powinien się stawiać jako mędrca. Myślę, że to jest technicznie niemożliwe poznać drugą osobę. Więc ja myślę tylko o tym co ja chce i wiem. Nikomu nie gram na nosie, bo moją postawą życiową nie jest nieprzekonywanie na siłę. Interesuje mnie wchodzenie w dialog tylko i wyłącznie ze sobą.
Robisz filmy dla siebie?
Tak.
Dlaczego?
Jest to proces, w którym ja się mogę, na ten moment, najbardziej się rozwinąć. Nie wiem jak będzie za kilka lat. Wydaje mi się, że nie będę tego robiła całe życie, ponieważ wydaje mi się niezdrową sytuacją wierzyć, że coś będzie się robiło całe życie i utożsamiać się tak silnie z tą sytuacją.
Czyli nie masz tożsamości filmowej?
Nie wiem jaką mam tożsamość. Powiedziałabym po prostu, że kocham sztukę. Sztuka jest dla mnie najważniejsza. Wszystko co najlepsze w moim życiu przyszło ze sztuki i dzięki sztuce. I jestem bardzo wdzięczna, za to, że tak to się ułożyło. Jednocześnie myślę, że mogłabym robić coś innego. Ale sytuacja jest taka, a nie inna.
Nazywasz się reżyserą, reżysamicą. Na fali wydarzeń #metoo, akcji 50/50, kino zaczyna się zmieniać. Z drugiej strony, zdaję mi się, że zdania w stylu – to był rok kina kobiet albo – ten festiwal był festiwalem kobiet stają się powtarzane bez namysłu, może nawet bywają kliszowe. Czy Ty jako reżyserka/reżysera rozdzielasz w ogóle kino kobiet od kina mężczyzn? Czy kino jest jedno?
Uważam, że nie ma kina kobiecego. Jest kino kobiet, z pewnością. Jest to kino współtworzone przez kobiety i to należy postawić kropkę. Uważam, ze dobrze jest zaznaczać, że jakiś festiwal był festiwalem kobiet, z bardzo prostego powodu. Chodzi o parytety. Parytety jednocześnie cieszą się uznaniem i wzbudzają lęk. Jest to oczywiście sztuczne rozwiązanie, które jednak powinno w tym momencie trwać 25-50 lat, aż się unormuje i wszyscy zapomną co to było. Sytuacja była taka, że mężczyźni dostawali głównie finansowanie i filmy kobiet były rzadziej wybierane na festiwale. Mówi się również o jakiejś innej jakości filmów kobiet, a jest to bardzo niesprawiedliwe. I nawet jeśli miałoby to teraz być jakoś niesprawiedliwe dla mężczyzn przez parytety to uważam, że jakieś przez tysiące lat nie było to sprawiedliwe na rzecz kobiet. Przez te 25 lat nic się mężczyznom nie stanie, naprawdę. Niech się wszyscy uspokoją, zrobią te parytety i zobaczymy jak będzie.
W kontekście tego, dostajesz mniej „dobrych rad” od mężczyzn?
Są mężczyźni, którzy mi dają dobre rady, są mężczyźni, którzy mi dają złe rady. Ja w ogóle nie wiem czy można dać człowiekowi dobrą radę. Kiedyś moja przyjaciółka, która dała mi dobrą radę powiedziała tak – tylko ty wiesz jak zrobić swój film. To była najlepsza i jedyna rada jaką mogłam dostać. Ale generalnie uważam, ze kultura nie dojeżdża tylko kobiet. Mężczyźni też są bardzo skrzywdzeni przez kulturę. Oni też mają bardzo pod górkę. Ale jest jakaś dziwna swoboda, która mnie drażni, dzięki której mężczyźni pozwalają sobie na dawanie rad, na którą kobiety sobie nie pozwalają. Mężczyźni często mają większe przyzwolenie.
A masz swojego mistrza lub mistrzynie?
Mam ich bardzo wielu. Nie wiem czy na pewno mistrza, ale myślę, że bardzo dużo ludzi cenię . Ale raczej gdybym miała powiedzieć, że ktoś mnie inspiruje to bardziej malarze czy rzeźbiarze. Jestem bardziej zainteresowana sztuką. Myślę, że taką osobą byłby Philippe Grandrieux. To człowiek, którego bardzo podziwiam. On się wywodzi z performance i ze sztuk plastycznych. Jeśli miałabym stanąć obok kogoś to chciałabym stać gdzieś blisko niego.
Ukończyłaś Akademię Sztuk Pięknych. Scenariusze piszesz sama. Myślisz bardziej obrazem, czy słowem?
Jestem dyslektykiem. Kiedyś przeczytałam, że zdrowy człowiek w ciągu sekundy widzi pięć pozawerbalnych obrazów, a dyslektyk 25. Czyli jest w stanie generalnego chaosu pozawerbalnego. Ja miałam długo kompleks, kiedy zaczynałam, pisania. Myślałam, że ja, po studiach plastycznych, nie potrafię pisać dialogów. Myślę, że żeby móc realizować coś w sztuce to trzeba wiedzieć jak to zrobić, więc ja nad tymi dialogami też bardzo długo siedziałam.
W zeszłym roku, na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, dostałaś nagrodę właśnie za scenariusz. Dalej masz ten kompleks?
Nie.
Ale pewnie nie przez nagrodę?
Nie. Myślę, że ten drugi film mnie uratował. Ja musiałam jechać dalej. Zdystansowało mnie to albo nawet uratowało.
Takim pytaniem, które często zadaje jest pytanie o kino niezależne, o wolność w kinie. Odpowiedzi są często kilkoma grzecznymi formułkami, ale i tak zdecyduje się je zadać. Czy w Polsce kino posiada swoją wolność?
Nie wiem. Nie wiem jak zdefiniować kino oraz nie wiem jak inni definiują słowo wolność. Bo są dwa sposoby definiowania wolności. Wolność jest zawsze od czegoś, albo wolność to jest niewolnicze podążanie do czegoś. To są dwie różne definicje.
Wybierasz którąś?
Królikiewicz w wywiadzie z Orbitowskim powiedział kiedyś coś takiego – Żeby być wolnym trzeba sobie znaleźć jakąś niewolę. Myślę, że duża grupa ludzie zaczyna się obawiać, że nie będą mogli być wolni. Natomiast mi tej wolności nikt nie jest w stanie zabrać. Ja bym musiała uwierzyć, że ktoś jest w takiej sile, żeby wejść we mnie i moją wolność zabrać. Nikt nie jest w stanie tego nigdy zrobić. I to oni mogą się bać. I dlatego menadżerka jest iluzją.
Czyli ty się nie boisz?
Ja się nie boję.
Rozmawiała: Julia Smoleń