Image
fot. kadr z filmu

Dotychczas mogło się zdawać, że Denis Villeneuve jedynie romansuje z science fiction a komercyjna porażka Blade Runnera skutecznie odwiedzie go od dalszych eksperymentów w tej materii. Tymczasem okazuje się, że reżyser wciąż tkwi po uszy w gatunku, porywając się na kolejną reinterpretację arcydzieła sci -fi - ,,Diuny" Franka Herberta.

 

Uznawana za absolutny klasyk książka Franka Herberta, osadzona w świecie przyszłości, skupia się wokół historii klanu Artydów, usiłującego przejąć kontrolę nad planetą o nazwie Arakis, najbardziej wartościową w uniwersum ze względu na znajdujące się na jej pustynnych terenach złoża melanżu. Substancja ta umożliwia jasnowidzenie, umiejętność niezwykle ważną przy okazji odbywania dalekobieżnych podróży kosmicznych. Artydowie, którzy planetę otrzymują w lennie, okazują się być ofiarami ukartowanego spisku. Fabuła śledzi starcia członków rodziny z wrogim, krwawym rodem Harkonnenów.

 

O tym, że Villeneuve adaptuje ,,Diunę" zrobiło się głośno już w ubiegłym roku, zwłaszcza przy okazji ogłoszenia pierwszych obsadowych wyborów - okazało się, że jedną z głównych ról zagra Timothee Chalamet, aktorskie odkrycie mijającego sezonu. Gwiazda ,,Tamtych dni, tamtych nocy" wcieli się w kluczową dla fabuły postać - Paula, syna głowy rodu Artydów, który zmuszony jest skryć się wśród pustynnych równin, gdzie dołącza do wędrownego ludu wojowników. Paul, budząc w sobie moc proroka, zostaje wkrótce przywódcą koczowników, których poprowadzi do walki przeciwko tyranowi. Rolę tego czarnego charakteru, jak ogłoszono kilka dni temu, otrzymał Stellan Skarsgard. Oprócz ulubionego aktora Larsa Von Triera, w filmie zobaczymy także Rebeccę Ferguson i Dave’a Bautistę.

 

To oczywiście nie pierwsza ekranizacja bestsellera Herberta. Oprócz kilku miniseriali i gier, najsłynniejszą do tej pory adaptacją jest ta z 1984 roku, nakręcona przez Davida Lyncha. Autor ,,Miasteczka Twin Peaks" trafił na stołek reżyserski w wyniku licznych roszad - początkowo nakręceniem filmu miał zająć się Antonio Jodorowsky, potem Ridley Scott. Film, dość odległy stylistyce, którą dzisiaj kojarzymy z Lynchem, podzielił fanów książki.

 

Denis Villeneuve rzesz fanów się nie boi - dowiódł tego, decydując się na stworzenie sequela ,,Blade Runnera”, filmu uznawanego za bezbłędne, niedoścignione arcydzieło neo - noir. Jeszcze przed premierą filmu słychać było głosy, że nie powinien w ogóle powstać. W istocie, zrealizowany z ogromnym wizualnym rozmachem ,,Blade Runner 2049” okazał się tzw. box office’ową bombą, ponosząc sporą finansową klapę. Niemniej, pod względem artystycznym film okazał się sporym sukcesem. Widzów zachwyciły zwłaszcza klimatyczne, niepokojące zdjęcia Rogera Deakinsa, który w końcu zdobył za nie zadłużonego od dawien dawna Oscara, ale również i kontemplacyjność dzieła, prowokującego do rozważań natury filozoficznej. Jak widać, komercyjna porażka nie zniechęciła Villeneuve’a, a wręcz przeciwnie, zaostrzyła jego apetyt na kolejne ,,niedotykalne” kultowe dzieło sci - fi. Jak deklaruje reżyser, nowa ,,Diuna” ma być odległa lynchowskiej adaptacji, zmierzając raczej w stronę ,,Gwiezdnych Wojen dla dorosłych”

 

Magdalena Narewska

źródło: hollywoodreporter.com, Washington Post