Mimo, że większość filmów animowanych jest tworzonych dla młodszej widowni, to są także i takie, które rodzice z przyjemnością oglądają ze swoimi dziećmi - i chociaż śmieją się chwilami w innych momentach filmu, to i jedni, i drudzy bawią się w trakcie seansu jednakowo dobrze. Ale oprócz łączenia pokoleń „Shrek” ma jeszcze jedną, bardzo ważną cechę: jest ponadczasowy i nawet po 20 latach bawi i wzrusza do łez. Za co tak naprawdę kochamy ogra z bagien?
„Shrek” jest adaptacją ilustrowanej książki Williama Steiga „Shrek!” w reżyserii Andrew Adamsona i Vicky Jenson. Swoją premierę miał 22 kwietnia 2001 roku, natomiast do kin trafił 18 maja tego samego roku. Ma na swoim koncie Oscara za najlepszy długometrażowy film animowany (pierwsza statuetka w tej kategorii w historii, ponieważ wcześniej nie przyznawano Oscarów dla filmów animowanych), nagrodę BAFTA za najlepszy scenariusz adaptowany, nagrodę People’s Choice i Critics Choice, i wiele innych. Pokochała go widownia na całym świecie i wydaje się, że kluczem do jej serca było całkowite pójście pod prąd, wytyczanie nowych ścieżek prowadzenia narracji animowanej historii i uświadamianie, że może to nie książę z bajki jest najlepszym, co może nas spotkać. Dodatkowo dodajmy do tego doskonale dobrany dubbing z tekstem i żartami szytymi na wymiar każdej widowni oraz ścieżkę dźwiękową, która przeprowadza nas meandrami bajkowych uczuć, zaprowadzając w rejony, których wcale w klasycznej baśni nie spodziewaliśmy się znaleźć i mamy przepis na sukces.
Historia ogra już od pierwszych scen nie jest oczywistą bajką, do której przyzwyczajone mogły być dzieci. Shrek żyje w błocie, ma problemy gastryczne i je pieczone myszy. Walczy ze stereotypami na różne sposoby – przełamuje konwencję typowej baśni poprzez nieoczywistą fabułę i nadanie znanym postaciom, nieznanych im wcześniej cech. Przez te wszystkie lata wiele rzeczy się zmieniło: kolor skóry postaci nie ma już znaczenia, twórcy nie boją się wprowadzać wątków gender, a cechy i role przypisywanie płciom się odwracają. Ale 20 lat temu „Shrek” był bardzo nieintuicyjny dla odbiorcy: księżniczka, czekając w wieży na swojego księcia, uczy się sztuk walki, smok okazuje się smoczycą, księcia na białym koniu zastępuje ogr z osłem, magiczne lustro robi za aplikację randkową, a Żwirek kręci z Muchomorkiem (tak, z Muchomorkiem!). I trzeba dodać, że robi to wszystko bardzo naturalnie.
Kontekst czasowy może się zmieniać, ale „Shrek” jest nadal aktualny i to chyba nie chodzi w tym przypadku o te typowo baśniowe wątki. Siłą „Shreka” jest to, że przeglądamy się w nim my sami jak w krzywym zwierciadle. Jest to bajka, której jednocześnie tak samo daleko od baśni, jak i blisko. I tak jak cebula ma warstwy, tak i ogry mają warstwy, których „Shrekowi” nie brakuje. Na tym polega paradoks historii o ogrze, który choć ma grubą skórę, to pod tymi wieloma warstwami kryje się dobre serce, które każdego nauczy, jak walczyć o słabszych, o przyjaciół, o szczęście i nade wszystko - o miłość swojego życia. Oczywiście nie wszystkie rany można wyleczyć stosując „niebieski kwiat i kolce”, ale kilku zasad się nauczycie tu: spokój, ład, dobry ton, wszechobecny bon ton - w Duloc tego trzymaj się.
Kinga Majchrzak