Festiwal zakończył się piękną galą! Ale wcześniej laureaci spotkali się także z widzami. Podczas sesji Q&A opowiedzieli o pracy nad swoimi filmami, a także udzielili odpowiedzi na pytania zgromadzonej publiczności.
Piotr Domalewski, Jerzy Kapuściński i Agnieszka Suchora zdradzili sekrety pracy nad „Cichą nocą”. Reżyser przyznał, że niezwykle ceni sobie w kinie realizm. Jedność miejsca, czasu i przestrzeni. Podczas kręcenia wielką wagę przyłożono do szczegółów - sprawdzano nie tylko, ile dokładnie czasu zajmuje dotarcie z poszczególnych lokalizacji ukazanych na ekranie, ale nawet takie szczegóły, jak usadzenie przy stole wigilijnym. Wielu zwróciło uwagę na podobieństwo, między głównymi bohaterami. Nie był to przypadek - Kluczem do obsady byli bracia. W takim wypadku aktorzy muszą być podobni fizycznie. Najbardziej pociągało mnie jednak to, że mają różne charaktery. I tak właśnie często jest w rodzinie, że mimo że jesteśmy podobni, to często jesteśmy zupełnie różni „charakterologicznie”. Ale przede wszystkim musieli to być dobrzy aktorzy!
Nie zabrakło też ciekawostek z planu. Agnieszka Suchora opowiedziała anegdotę o obrączce - Mój pierwszy dzień zdjęciowy. Kostiumy robiła Kasia Lewińska. Robimy scenę w nocy, jak wyciągam dziadka z samochodu. Najpierw powiedziano mi, że mogę w niej nie mieć obrączki, ale okazało się, że jednak kręcimy „długą lufą”. Więc Kaśka zaproponowała, żebym założyła jej pierścionek. I w trzeciej scenie ona mi oczywiście spada w błoto. Byłam przerażona - pierwszy dzień, a ja zgubiłam jej obrączkę. Więc krzyknęłam „stop” po łokcie w błocie jej szukałam. Na szczęście ją znaleźliśmy! W odpowiedzi na pytanie od publiczności usłyszeliśmy również o… konopiach. Okazuje się, że były prawdziwe! Ale zupełnie legalne - wypożyczone z laboratorium w Poznaniu. - My chcieliśmy większe, ale niestety nie mogły mieć pędów i kwiatów, wydzielać THC. Ale tak - uprawa jest prawdziwa.
Jagoda Szelc, Marcin Malatyński natomiast opowiedzieli o „Wieży. Jasny dzień”. Autorka na wstępie oświadczyła, że - Film był skonstruowany po to, żeby się wymykał. Wierzę w widza, nie wiem co to jest widownia. Nie lubię sformułowania „tworzyć kino dla widzów”. Nie jestem zainteresowana opowiadaniem historii w kinie. Bardziej interesuje mnie to, co obraz z nami robi. Każdy interpretuje film inaczej - nie chcę nic narzucać. Wolę przypominać, że każdy z niego może wziąć to, co chce. Lubię natomiast obnażać, że film jest tylko filmem. „Wieża. Jasny dzień” miała opowiadać o kimś, kto stracił kontrolę, przez pokazanie, że nie mamy kontroli nad filmem.
Nie obyło się też bez bardziej osobistych zwierzeń. - Nie lubię słowa „ekipa” - ma ono jakieś mafijne konotacje. Wolę „zespół”. Jest pewna złota zasada - nie tworzyć jakiejś sztywnej hierarchii, ale też nie wchodzić sobie w kompetencje. Pod tym względem nasz zespół był wspaniały. Na pytanie o improwizację w filmie, reżyserka stwierdziła natomiast - To nie jest film improwizowany. Zależało nam, żeby był skromny i dokumentalny. Byłabym idiotką, gdybym obsadziła znanych aktorów, bo zrobiliby kreację - tego nie chciałam. Straciłby na realizmie. Podzieliła się również swoją refleksją na temat niezależności - Miarą wolności jest to, żeby nie mieć nic do stracenia.
A jak wspomina czas spędzony w trakcie 11. Festiwalu Netia OFF CAMERA? Okazuje się, że nie obyło się bez „skandali obyczajowych”. - Chcieliśmy wprowadzić na bankiet w Sukiennicach pana przebranego za pandę, którego spotkaliśmy na Rynku. Niestety się nie udało. Ale było świetnie!
Miłosz Kaszuba
fot. Agnieszka Fiejka